W krainie Łemków – Beskid Niski na rowerze

13 września 2019 - 0 komentarzy

A CO TAM WŁAŚCIWIE JEST?

Z takim pytaniem spotykałam się często, gdy mówiłam, że chcę zorganizować wyprawę rowerową w Beskid Niski. Sceptyczne mina, brak zainteresowania a na koniec tekst: W Bieszczadach to jest pięknie – tam bym pojechał. Nie było to zbyt krzepiące – ja jednak wiedziałam swoje, bo krainą Łemków byłam zafascynowana od dawna. Chociaż prawda jest taka, że podczas moich pierwszych podróży w tym rejonie miałam bardzo mgliste pojęcie o burzliwej historii tej ziemi i o losach jej dawnych mieszkańców. A właśnie ślady dawnych zdarzeń, spotykane tu na każdym kroku są jednym z tych powodów, które czynią to miejsce wyjątkowym. Powodów tych jest zresztą znacznie więcej. Podczas wakacyjnego wyjazdu mieliśmy się o tym przekonać.

DLA KOGO TEN WYJAZD?

Patrząc na naszą dzielną ekipę można śmiało powiedzieć: dla każdego kto kocha góry, przyrodę, jest otwarty na nowe wyzwania i rowerowe przygody i … nie pogardzi drobnym wspomaganiem, jeśli zajdzie taka potrzeba. A oto my :

Był z nami również Witek, który miał nas wspierać w ewentualnych kłopotach technicznych i być może innych – na szczęście nie miał dużo pracy. Co by nie mówić – grupa zróżnicowana, tak pod względem wieku, posiadanych rowerów jak i rowerowych potrzeb. A jednak okazało się, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Kiedyś znajoma powiedziała mi : Wiesz, tam rzeczywiście jest pięknie ale poza rowerami to … nic nie ma – temat wydał mi się coraz bardziej kuszący, tyle że to w ogóle nie prawda, bo jest tu wszystko co trzeba.

NO TO RUSZAMY!

Tak więc wyjeżdżamy z Rymanowa, aby już po 10 kilometrach dotrzeć do pierwszego na naszej trasie Zdroju. Bo Beskid Niski to nie tylko dzikie ostępy ale też klimatyczne uzdrowiska. Z Iwonicza, po przysłowiowej kawie i zwiedzaniu parku, ruszamy na południe ku pierwszym podjazdom i pięknym widokom – podziwiamy charakterystyczną Cergową – 717m- mało? .  Co kto lubi…

Dojeżdżamy do Daliowej, leżącej na drodze 897, łączącej Tylawę z Komańczą. Wszystko co najbardziej niezwykłe i fascynujące będzie na południe stąd, bo właśnie tam zamieszkiwali niegdyś Łemkowie, wschodniosłowiańska grupa etniczna, wywodząca się z narodu rusińskiego, która przez wieki ukształtowała własną kulturę i tożsamość narodową.

Póki co pora lunchu, więc zajeżdżamy do Dzikiego Wina, szczególnego miejsca prowadzonego przez panią Anię. To agroturystyka, mieszcząca się w stuletniej łemkowskiej Chyży, ale też spółdzielnia mająca na celu aktywizację zawodową tutejszych mieszkańców – no cóż w popegeerowskiej rzeczywistości łatwo nie jest, ale dania przygotowane przez podopiecznych pani Ani były przepyszne.

TAKIE TO MIEJSCE NA ZIEMI

Pokrzepieni, nieco nadmiernie, smakołykami z Dzikiego Wina ruszamy ku Źródliskom Jasiołki, pierwszej z szeregu niezwykłych dolin na naszej trasie. O Beskidzie Niskim często się mówi, że nie ma tu „widoków,” wszędzie jest las, szczyty są zarośnięte po prostu nuuuda. Jeśli więc kręci Cię zdobywanie szczytów, to istotnie są lepsze miejsca, bo w Beskidzie Niskim najpiękniejsze są doliny. Każda ma swój niepowtarzalny urok, indywidualny charakter, większość łączy jedno – niegdyś gęsto zaludnione, tętniące życiem, teraz opustoszałe, poddające się  „wtórnemu  zdziczeniu”- jak można przeczytać na tablicy informacyjnej Jasielskiego Parku Krajobrazowego.

Nie oszukujmy się – nie wszystko jest tu piękne – w drodze powrotnej napotykamy imponujące ruiny PGR-u. Zobaczymy podobne również w innych miejscach. Wydaje się, że nie ma szans, by ktoś się kiedyś tym zajął – na szczęście przyroda i czas zrobią swoje. Za to po przeciwnej stronie drogi nowoczesne więzienie – dla gospodarczych i alimenciarzy -więźniom tu się podoba – wielu z nich po odsiadce  zostaje. Niektórzy żenią się z córkami klawiszy – opowiada nam o tym Pan Jacek, goszczący nas w Gutkowej Kolibie w Lipowcu. Przyjechał tu ze świata, wraz z żoną Marysią po latach  intensywnej pracy, by zwolnić tempo, odpocząć i żyć bliżej natury. Jest kopalnią wiedzy o okolicy i jej mieszkańcach, tych dawnych i tych obecnych – chyba znalazł swoje miejsce na ziemi.

KU PIERWSZYM PRZYGODOM

Po fantastycznym śniadaniu i  propozycji kawy na tarasie, którą z żalem odrzucamy (bo czekają nas przygody), wyruszamy na podbój całkiem konkretnych górek. Napawając się widokami zdobywamy Szklarską Górę. Następnie kierujemy się do Wisłoczka, jednej z dwóch wsi zamieszkałych przez Zielonoświątkowców, przybyłych tu  z Zaolzia, gdzie nie mieli możliwości kultywowania swojej religii. W przeciwieństwie do innych mieszkańców tych terenów są aktywni życiowo i zawodowo, pewnie też za sprawą wspólnoty, którą tworzą i w ramach której wzajemnie się wspierają.

Jak na porządne góry przystało jest tu ośrodek narciarski – co prawda pogrążony jest w letnim letargu. Nie dotyczy to jednak kwestii kulinarnych i udaje nam się spożyć fantastyczną Kulajdę – gęsty krem z podgrzybków, oraz naprawdę zacnego Winerschnitzla – dania oczywiście regionalne, tyle  że z regionów sąsiednich.

A przed nami pierwsze dylematy – mamy dwie opcje: albo baaardzo wysoka góra, albo baaardzo terenowy odcinek wzdłuż”dzikiej rzeki” Wisłok. No cóż.. i to kusi, i to nęci. Ostatecznie powstają dwie grupy: Elektrycy i Żądni Przygód. Dla Ani, Henia i Zenka wyposażonych w elektryczne rumaki, żadna góra nie jest przeszkodą … chyba, że nie ma na niej asfaltu – wtedy sytuacja nieco się komplikuje – to jednak jeszcze nie jest ten moment, więc pod wodzą Adama raźnie pomykają. Reszta rusza na spotkanie przygody.

Żeby było sprawiedliwie w końcu i tak wszyscy zaznają przyjemności przekraczania rzeki w bród.

Technika wszak była różna.

Za to po wszystkim zasłużony odpoczynek i chwila zadumy.

CO SIĘ STAŁO Z ŁEMKAMI?

Nadszedł czas pożegnać przemiłych gospodarzy z Gutkowej Koliby w Lipowcu i wyruszyć dalej na zachód w poszukiwaniu śladów łemkowskiej przeszłości. Naszym pierwszym celem jest Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej. Można tam dotrzeć na różne sposoby – wygodnym asfaltem – i tam jadą nasi Elektrycy  lub wariantem terenowym – też fajnie, w zależności od potrzeb i upodobań.

Przepiękną doliną dojeżdżamy do muzeum.  Przewodniczka opowiada o historii wysiedleń po II wojnie światowej, najpierw dobrowolnych na Ukrainę, potem już tych przymusowych w ramach akcji Wisła. Pretekstem była rzekoma współpraca mieszkańców z bandami UPA, co w rzeczywistości było zjawiskiem  marginalnym  i nie mającym znaczenia. Tak więc irracjonalna polityka, eliminująca mniejszości narodowe spowodowała, że tętniące życiem doliny nagle opustoszały i poddały się ekspansji natury. Niewielu Łemków wróciło, gdy czasy się zmieniły. Nic tu na nich nie czekało – musieli zaczynać wszystko od nowa.

GDZIEŚ NA KOŃCU ŚWIATA…

Przemierzamy coraz bardziej dzikie i odludne tereny, widoki piękne, podjazdy za to wymagające – dajemy radę!

Dojeżdżamy do Radocyny – kolejnej wsi, której już nie ma. Są za to symboliczne drzwi, za którymi spotkamy kamienne krzyże i przydrożne kapliczki – skłaniające do zadumy pamiątki przeszłości.

Na tym końcu świata, kilka kilometrów od granicy ze Słowacją, czeka na nas wspaniała gościna w Siedlisku Radocyna. Spędzamy tu kolejny dzień – niektórzy podziwiają  widoki z leżaka na tarasie. Inni jadą na szlak, tym razem zahaczając o Słowację.

Kolejny dzień to znowu wodne atrakcje. Ekipa wyraźnie się rozkręca.

To też nostalgiczna podróż przez dawną łemkowską wieś Nieznajową. Dzięki temu, że po wysiedleniach był tu prowadzony wypas owiec, ekspansja lasu została powstrzymana i  zachowało się  dużo otwartej przestrzeni. Są też stare drzewa owocowe, dawne cmentarze i kapliczki.

Jadąc śladami Łemków mijamy liczne zabytkowe, drewniane cerkwie. Spotykamy je tu na każdym kroku, zadziwiają swoim pięknem. W przeciwieństwie do wiernych w większości zostały oszczędzone i służą teraz jako kościoły katolickie, pozostając  nieodłącznym elementem krajobrazu Beskidu Niskiego.

NIEKTÓRYM WCIĄŻ MAŁO…

Powoli wracamy do cywilizacji. Przed nami kameralne uzdrowisko Wysowa Zdrój. Jednak nie wszyscy są gotowi na relaks u wód – ci najbardziej zdeterminowani wyruszają by zdobyć świętą Górę Jawor.

UKRYTY SKARB

Ostatni dzień to malownicze góry Hańczowskie i ukryta w dzikich ostępach maleńka, jedyna taka na całym świecie  – cerkiew w Bielicznej.

I wisienka na torcie – Krynica Zdrój – tu już zupełnie inny klimat.

TROCHĘ STATYSTYK

W końcu po coś mamy te aplikacje

Przejechaliśmy 352 km, pokonując 5720m przewyższeń.

Przekroczyliśmy rzeki w bród 18 razy, niektórzy więcej, bo mieli taka fantazję

Spaliliśmy bardzo dużo kalorii, spożyliśmy ….więcej. Rezultat – plus dwa kilo (na mojej wadze, innych nie śmiem pytać.)

I TO BY BYŁO NA TYLE

Dziękuję wszystkim za udział w wyprawie oraz  za dzielność i pogodę ducha, szczególne uznanie dla nieustraszonego Henia! Grzesiowi dodatkowo dziękuję za udostępnienie zdjęć, dzięki którym ten wpis mógł powstać.

Za rok jedziemy znowu. Zapraszamy!

Dodaj komentarz